Maluszkiem jeździłam dwa lata i jest to chyba optymalny czas, żeby nie zdążyć zbyt mocno przyzwyczaić się do samochodu. Sprzedałam go więc. Trochę tęskniłam za nim i rozglądałam się po mieście w nadziei, że go jeszcze zobaczę. Był przecież moim pierwszym autkiem, ale nie była to tęsknota rozdzierająca serce.



Moje kolejne auto miało być większe. Chciałam, aby było dużo większe od mojego Maluszka. Nie to, że przemawiały za tym jakieś praktyczne względy, ale większe auto jakoś mnie kręciło i zaczęłam się rozglądać za dużym samochodem.
A były to czasy dość trudne. Auta co prawda taniały na potęgę, ale jednocześnie do kraju sprowadzano stare i wyeksploatowane egzemplarze. Naprawdę ciężko było cokolwiek dobrego kupić. Kombinatorów próbujących naciągnąć klienta było wielu. Każdy patrzył, żeby jak najwięcej zarobić, a kupujący wiadomo, chciał jak najlepiej kupić.



Spośród mnogości marek, wybrałam Audi. Jakoś od początku upodobałam sobie samochody niemieckie i tak już mi później pozostało.



Pewnego dnia zapadła decyzja i pojechaliśmy do Olsztyna na giełdę szukać samochodu. Był rok 1996, wiosna. Wybraliśmy się we trójkę, ja, brat i mąż. Brat odpalił swoje auto i pełni nadziei oraz dobrych myśli, wyruszyliśmy w drogę.



Niedzielna giełda była duża. Było tam wiele aut krajowych i tych sprowadzonych z zagranicy. Pachniały kiełbaski z rożna i świeża kawa. Atmosfera nakręcała do oglądania i kupna. Przechadzaliśmy się po giełdzie, oglądaliśmy, przystawaliśmy, rozważaliśmy i nie mogliśmy trafić na cokolwiek, co przykułoby naszą uwagę, a jednocześnie byłoby w cenie, którą moglibyśmy zapłacić.



W pewnym momencie zauważyliśmy czerwone Audi 80 B2. Miało bardzo ładny odcień lakieru, który połyskiwał w wiosennym słońcu. Wewnątrz siedziało dwóch młodych mężczyzn, którzy oglądali jakiś film w małym telewizorku postawionym na desce rozdzielczej. Nie robili sobie nic z przechodzących obok ludzi. Byli całkowicie pochłonięci tym, co widzą na niewielkim ekranie. Podeszliśmy i zapytaliśmy o cenę. Nie była ani zbyt wysoka, ani nie należała do najniższych. Nie pamiętam ceny, ale pozostało mi to odczucie. Zaczęliśmy oglądać auto, obchodziliśmy wkoło, zaglądaliśmy tu i tam, a potem ci młodzi ludzie wysiedli, otworzyli na naszą prośbę maskę i odpalili silnik.



Patrzyłam na to całe ustrojstwo znajdujące się pod maską, a chłopaki nasłuchiwali pracy silnika to na mniejszych to na większych obrotach, aż w końcu orzekli, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze i zdecydowali, że auto trzeba kupić.

audi-80-b2 (2)

Od tego momentu, od tej chwili kiedy zakupiłam mojego czerwonego Audika, zaczęły się moje kłopoty z autem, którym ledwo dojechałam do domu. Psuło się w nim wszystko, co tylko mogło się psuć. Choć nie było tego wiele pod maską to wystarczyło, aby umęczył mnie najbardziej ze wszystkich aut jakie posiadałam.
Przez większość czasu był w naprawie, a że ciężko było o części, to kombinowano. Coś tam naprawiano i oddawano, a ja po niedługim czasie wracałam z powrotem z trudem dojeżdżając, a jeszcze częściej dojeżdżając na holu. Nie wiem skąd miałam tyle samozaparcia i cierpliwości do tego auta, lubiłam je i nawet nie potrafiłam na nie mocno się złościć.



Auto nie miało mocy, padał silnik, cierpiała elektryka, uciekał płyn chłodniczy na potęgę, urwała się linka od maski. W  dodatku auto trzeba było odpalać jakimiś dziwnymi sposobami, żeby w ogóle ruszyło. A więc po kolei.



Po pierwsze zaopatrzyłam się w pokaźną skrzyneczkę z narzędziami, którą mam do dziś jako pamiątkę po moim Audiku. W skrzyneczce miałam różne narzędzia takie jak kombinerki, śrubokręty, opaski zaciskowe, skalpelek, żarówki, bezpieczniki. To wszystko na wypadek, gdyby coś się stało po drodze. Nawet nie mogłam powiedzieć, że coś nieprzewidzianego, bo tu w zasadzie wszystko  można było przewidzieć. Po prostu strach było gdziekolwiek jechać, ale jednak się jeździło.


skrzynka-narzedziowa (2)

W bagażniku miałam wiele butelek wody. Takiej zwykłej kranówy. Przestałam kupować płyn chłodniczy, a nawet wodę destylowaną, bo bym równo zbankrutowała w ciągu tygodnia. Tu musiałam codziennie dolewać wody i to co najmniej pół butelki, jeśli nie lepiej. Ubytek był taki, że dziś to wygląda jak historia z bajki. Tak więc dbałam o zasób, codziennie donosząc napełnione wodą butelki i uzupełniając zapas w bagażniku.


skrzynka-narzedziowa (1)

Musiałam pilnować, by pozostawiając auto na kilka godzin wyłączyć ogrzewanie tylnej szyby czy jakiekolwiek inne urządzenia, które czerpią energię. Bo w aucie było tak, że nawet po wyjęciu kluczyka ze stacyjki, włączone ogrzewanie szyby dalej ciągnęło prąd skutecznie rozładowując akumulator i po paru godzinach mogłam nie odpalić auta, co mi się zdarzyło nie jeden raz. Musiałam być więc bardzo czujna, pamiętać, sprawdzać… Auto ćwiczyło moją pamięć każdego dnia.



Za jakiś czas się okazało, że wyłączenie najpierw szyby czy nawiewu, a następnie wyjęcie kluczyka ze stacyjki już nie wystarcza, aby całkowicie odciąć prąd i auto nadal go ciągnęło. W ciągu dnia trzeba było co jakiś czas auto uruchamiać, żeby się podładowało. Natomiast po nocy było pewne, że zastanę rano rozładowany akumulator. W związku z przemożnym bałaganem z elektryką, którego nikt nie mógł w tamtych czasach ogarnąć, trzeba było na noc odłączać akumulator, aby się nie rozładował.



Linka od maski posłużyła niedługi czas po zakupie auta, a potem się urwała. Nie mogliśmy takiej linki kupić, a więc nie można było się dostać pod maskę. W związku z tym trzeba było znaleźć jakiś inny sposób, żeby codziennie odłączać uwięziony pod maską samochodu akumulator. Tego bałaganu naprawdę nikt nie chciał i nie mógł naprawić, jak i ja nie mogłam kupić zerwanej linki, bo jej po prostu w sklepach nie było. Cóż było robić?



Za radą brata i męża zaopatrzyłam się w długi metalowy pręt i kawał dużej tektury. Pręt służył mi do wycelowania w pewien otwór, pozwalający otworzyć maskę, a tektura do tego, by położyć się pod auto. Tak więc każdego wieczora jak już wiedziałam, że nigdzie nie będę jeździła i póki jeszcze było w miarę jasno kładłam się pod nie, brałam metalowy pręt i przymrużając jedno oko szukałam miejsca, w które musiałam wycelować metalowym prętem, a następnie przycisnąć i tym sposobem otworzyć maskę. To miejsce było tak mniej więcej po lewej stronie. Potem wysuwałam się spod auta, podnosiłam maskę, rozłączałam akumulator, a pręt i tekturę chowałam do bagażnika i szłam do domu. Rankiem znowu wyciągałam pręt i tekturę z bagażnika, kładłam się pod samochód, otwierałam maskę i podłączałam akumulator. I tak do wieczora miałam spokój, a potem wszystko zaczynało się od nowa.



Trwało to wiele tygodni, po czym jakimś sposobem udało się kupić linkę i od tamtej pory zaczęło być normalnie. Na szczęście, bo w perspektywie były ciemne i zimne dni, krótkie wieczory, chlapa i błoto. Nie wiem jakbym sobie dała radę, ale pewnie dałabym jakoś, znając moją cierpliwość do auta i moją miłosierną do niego miłość.




Któregoś dnia z kolei wybrałam się nad jezioro. Nad jezioro jeździłam często. Były wakacje, brałam dzieci, mamę i jechaliśmy posiedzieć nad wodą. Tego dnia też pojechaliśmy. Był gorący, sierpniowy wieczór, kiedy wracaliśmy do domu. Nagle zobaczyłam wydobywający się spod maski dym. Szybko zjechałam na pobocze, zatrzymałam auto i wygoniłam moich pasażerów.

 
– Skaczcie, aż za rów, dalej od auta, mamo zabierz dzieci, niech się tu nie kręcą – krzyczałam, widząc jak spod maski bucha dym na dobre. Pobiegłam do bagażnika po zasób wody, który miałam w butelkach.
– Nie dolałam wody na czas. Zapomniałam – przeszło mi przez myśl.



Byłam przekonana, że wystarczy tylko uzupełnić wodę i wszystko wróci do normy. W pamięci wciąż miałam historię z dziecięcych lat, kiedy ojciec jeżdżąc starym Kadettem, leciał z wiadrem do strumienia, a spod maski buchała para. Myślałam, że tu dzieje się tak samo.



Otworzyłam maskę, na szczęście miałam już naprawioną linkę i mogłam dostać się do środku. Para buchała z silnika, ale po chwili wszystko się uspokoiło. Obejrzałam co się stało. Okazało się, że pękł wężyk doprowadzający wodę z chłodnicy – E tam, chyba naprawię – pomyślałam…



Wyjęłam z bagażnika skrzyneczkę, w której zawsze woziłam to, co może się przydać w drodze. Tutaj potrzebny był skalpelek do przycięcia węża i opaska zaciskowa. A więc skrócenie węża, naciągnięcie, założenie opaski, nalanie wody do zbiornika i dalej można ruszać w drogę powrotną do domu.


skrzynka-narzedziowa (3)

W tym Audiku prostota była rozbrajająca. Pochylając się pod maską, było widać trawę. Tu naprawdę nie było wiele do psucia się, a jednak wiele się psuło i sprawiało, że człowiek nigdy nie mógł czuć się pewnie.



Ja w zasadzie się przyzwyczaiłam, że to auto takie jest i trzeba być przygotowanym na różne mechaniczne niepowodzenia. Chyba dzięki temu autu najwięcej nauczyłam się radzić sobie sama, ale to tylko na tamte czasy, bo kolejne samochody już nie były takie proste i przejrzyste.



Potem jakoś udało się to autko pomału ogarnąć. Na rynku przybywało części, wszystko szło ku lepszemu. Jednak pewnego dnia przyszedł czas, że i z moim starym Audikiem trzeba było się rozstać. Czy się rozstawałam z radością? Nie, pomimo wszystko, że był nad wyraz kapryśny i niepewny, nie rozstawałam się radośnie. Był już ogarnięty i nawet dobrze się zaczynał sprawować, zaczęłam się przyzwyczajać… Dlaczego więc się rozstałam? Chyba dlatego, że mimo wszystko bałam się tej niepewności, że wciąż myślałam, że będzie się psuł… Bałam, żeby się nie przyzwyczaić za mocno i chciałam kupić kolejne auto, bo wszyscy tak robili…



Czułam jednak już wtedy, że przyzwyczajam się do aut i każda taka sytuacja jest dla mnie stresująca i nie niesie radości i nadziei w związku z perspektywą kupna nowszego i lepszego samochodu, a jedynie tęsknotę za tym, z którym trzeba było się rozstać…



Zrobiłam pamiątkową fotkę dla mojego czerwonego Audika, którym jeździłam po naszych mazurskich drogach i włożyłam do albumu. Dziś mój czerwony Audik byłby fajnym youngtimerem, bo starych osiemdziesiątek B2 już prawie się nie spotyka.



Często wspominam czasy jak to było, gdy jeżdżąc czerwonym Audikiem spotykały mnie różne przygody i każdy kolejny dzień był dużym wyzwaniem dla mnie, młodego wtedy kierowcy.

audi-80-b2 (1)

Dodaj komentarz

Bądź pierwszy!


wpDiscuz