Zadowolona, że tuleja wspornika drążka kierowniczego została wreszcie wymieniona, wybrałam się w podróż z jednodniowym opóźnieniem. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, nie mogłam uwierzyć. Na kokpicie moim oczom ukazała się kontrolka ładowania. Świeciła zajadle na czerwono mówiąc, że z dalszej jazdy nici.



Stanęłam na moment na poboczu drogi nie wierząc w to co widzę, po czym zawróciłam i pognałam szybko do domu wkurzona, że znowu nic nie wyszło z zaplanowanego wyjazdu, a jednocześnie ciesząc się, że ładowanie padło tak blisko domu, a nie w połowie drogi. Była sobota, więc o naprawie nie mogło być mowy. Jedyne co mogłam zrobić to zaprowadzić auto do garażu, podłączyć prostownik na parę godzin, a w poniedziałek zgłosić się do warsztatu.
I tak zrobiłam. W poniedziałek pojechałam do warsztatu i poprosiłam jednocześnie, żeby auto gruntownie przejrzeć i zobaczyć co je jeszcze boli.

 
Klocki przednie i tylne były do wymiany, także przednie tarcze. To akurat nie było dla mnie zaskoczeniem, wiedziałam, że ich czas mam się ku końcowi. Jednak zupełnie nie pomyślałabym, że tuleje wahacza są do niczego. Były prawie w rozsypce. Winę za brak ładowania ponosił regulator napięcia. Wszystkie objawy zaczęły się układać jak rozsypane puzzle. Regulator napięcia oczywiście nie dawał żadnych objawów nim padł, ale inne tak…
Auto prawie od momentu zakupu szarpało przy ruszaniu, nikt w sumie nie wiedział dlaczego…



Z czasem zaczęłam odczuwać ze zwielokrotnioną siłą wszelkie nierówności na drodze na przykład studzienki. To jak nie moje auto myślałam, jak nie Omega, która cicho sunie i kołysze, a teraz podskakuje…
Auto stało się „luźne”, a przy hamowaniu pulsowało i było niestabilne.



Wiele z tych objawów to pewnie wina wcześniej wspomnianego luzu na wsporniku drążka kierowniczego oraz wina zużytych tarcz i klocków, ale szarpanie przy ruszaniu i zwiększone odczuwanie nierówności na drodze było ewidentnym objawem zużytych tulei wahaczy. Po wymianie owo szarpanie zniknęło i to było naprawdę super odczucie. Auto również spokojniej zaczęło pokonywać nierówności, studzienki, dziury. Choć ja staram się to omijać, ale nie zawsze jest to możliwe.



Kiedy przez cztery lata jeździsz i mówisz, że coś nie tak, marudzisz, to wyglądasz jak hipochondryk, który wymyśla różne dolegliwości… aż w końcu trafiasz na lekarza… Cieszę się, że wreszcie zniknęło to szarpanie…

 
Jednocześnie muszę napomknąć, że szukałam na różnych stronach w Internecie przyczyny owego szarpania. Wpisywałam frazę „szarpanie przy ruszaniu” lub jakieś podobne. Jeślibym się domyślała, że to coś z wahaczami to pewnie bym wpisała coś takiego jak „wahacze objawy” albo „tuleje wahaczy objawy zużycia”, ale znałam tylko objaw, a nie przyczynę i tym się kierowałam…
Podczas próby poszukiwań, natrafiałam na różne informacje jak złej jakości paliwo (lałam Vervę), świece, wtryski, w końcu ktoś powiedział, że może za mało dodaję gazu przy ruszaniu… Przestałam szukać, odpuściłam…

 
Przyzwyczaiłam się do tych dolegliwości auta, nie wiedziałam co zrobić, czas leciał, a one się powiększały dając mniej lub bardziej odczuwalne objawy, aż do momentu, kiedy autko powiedziało dość odmawiając dalszej jazdy. Widocznie moja mądra Lusia nie chciała w dłuższą drogę wybrać się na rozwalonych tulejach.

Dodaj komentarz

Bądź pierwszy!


wpDiscuz