Jeżdżę sobie po mieście i się cieszę. Tłumik klekoce tak, że słyszy pół miasta, ale ja się nie przejmuję. Oczywiście chciałabym, żeby nie klekotał, ale naprawa w tym momencie staje się bezsensowna. Auto niedługo trafi do warsztatu i nie ma już sensu samemu czegokolwiek na siłę naprawiać.


Na drzwiach i progach ślady po polerce, widoczne dziury i dużo rdzy. Gdyby nie bliska perspektywa postawienia auta do roboty, kleiłabym dalej mimo wszystko i coś kombinowała z pomocą osoby, która się na tym zna, a może nawet warto byłoby kogoś poprosić o wykonanie tej roboty. Na pewno na jakiś czas chwilowe podłatanie poprawiłoby wygląd samochodu, a rdza i odstające kawałki zardzewiałej blachy nie rzucałaby się tak perfidnie w oczy.


Rok temu moje auto było w dużo lepszym stanie. Gdyby takie było teraz, dużo łatwiej byłoby cokolwiek zrobić. Trudno uwierzyć w to, co z autem stało się przez rok. Nie sypało się tak, ani nie było takich dziur. Rok na podwórku w śniegu, deszczu, w mokrej trawie po pas zrobił swoje… Pewnie i tak nie obyłoby się bez większego remontu, ale może nie byłby tak inwazyjny jak ten, który czeka auto teraz.



Szkoda mi samochodu, który stojąc przez rok pod gołym niebem tak bardzo pordzewiał. Ale jeślibym miała jeździć przez najbliższe miesiące, choćby przez parę chwil w ciągu dnia i tylko po mieście, nie odpuściłabym tej roboty i coś bym kleiła.  Na krótki czas cokolwiek warto poprawić, ale tylko doraźnie, bo auto musi być wyremontowane nie tylko ze względu na wygląd, ale też i może przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo.



Jest początek sierpnia. Dzwoni kolega, każe przyprowadzić auto do roboty. Jadę w umówionym czasie i zostawiam auto na warsztatowym podwórku. Robi mi się trochę smutno, ale tylko przez chwilę, bo tak naprawdę to się cieszę.

Dodaj komentarz

Bądź pierwszy!


wpDiscuz